" Opowieść Wielkanocna" fragmenty opowiadania Bolesława Rawicza
- Bolesław Rawicz
- 28 mar 2018
- 19 minut(y) czytania

Bolesław Rawicz fragment opowiadania „Opowieść Wielkanocna” Po gorącej herbacie zrobiło mu się trochę lepiej, niedbale spoglądał na mijających go ludzi. OO! Skąd zna tą kobietę? - pomyślał widząc jak pcha wózek w getrach w panterkę, jej cienkie włosy opadały na szczupłe ramiona. Tak na pewno już ją widział - szła w jego stronę w płaskich, czarnych pantoflach, a za nią ogon dzieciaków w różnym wieku. To Ilona, żona jego siostrzeńca - uzmysłowił sobie właśnie wtedy, gdy ich spojrzenia się spotkały.
- Jurek – krzyknęła – Co ty tu robisz? Podeszła blisko, zapach jej perfum doszedł jego nozdrzy.
-Witaj Ilona, przyjechałem na urlop – odparł wstając z ławki.
- A ty? – zapytał kurtuazyjnie.
- A przyszłam z dzieciakami kupić ubranka dla małego – głową wskazał na wózek, w którym siedział berbeć, może dziesięciomiesięczny, ładny, śniady, czarnymi oczkami patrzył na świat.
- Mamo, mamo, kup nam burgery! – synek pociągnął ją za dłoń i wszyscy pobiegli do Ogródka Zdrowia.
A tam gruby kucharz od nowa zaczynał to, co Jerzy przed chwilą obejrzał, te świnie biegną, i pani Kern i wolontariuszki.
- Ile ona ma lat?- mruknął do siebie mężczyzna, patrząc jak Ilona schyla się, by pozbierać rozsypane monety, wypadł jej portfel, gdy płaciła za te bułki, ogniste oko zielonego smoka wyjrzało znad majtek .Trzydzieści pięć? Chyba nawet nie - odpowiedział sobie w myśli - Ładnie się trzyma, mimo tylu porodów.
Gdyby Jerzy znał Hłaskę to wiedziałby, że są kobiety, które rodzą i kochają jak ptaki, ale nie czytał, bo prędzej sam Hłasko we własnej osobie, zawieruszyłby się do Borków Wielkich, niż jego proza do rąk tubylców.
Wrócili hałaśliwą watahą, dzieciaki wciągały burgery z bezgranicznym zaufaniem popartym wieloletnią praktyką, Jerzemu zabulgotało w brzuchu.
- Jerzy musisz do mnie wpaść! – powiedziała Ilona zadziornie - Musisz, po prostu musisz!
-Dalej mieszkacie tam, gdzie kiedyś?- zapytał nieśmiało, bo przypomniał mu się ten ich barak, stara podstawówka, w którym bywał na imprezach. Ściany obdrapane, smród, wilgoć, dwie izdebki, piec kaflowy, nazywali to Rezerwat. Mieszkania socjalne.
- Co ty Jurek, teraz to jest zupełnie co innego – rzuciła szybko, jakby przeczuwając jego myśli. - Burmistrz się wziął i zrobił w końcu remont. Zobaczysz. Chodź! - pociągnęła go za rękę.
Dotyk. Jej ciepła szczupła dłoń była przyjemna; dzieci zjadły i wylizały palce, papierki grzecznie wyrzuciły do śmietnika. Całym korowodem ruszyli w stronę wyjścia, mężczyzna miał opory, czuł się dziwacznie z tą kobietą i jej wszystkimi przyległościami. Ona szła dziarsko, przed nim w przykusej kurteczce, pchała wózek pełen zakupów i tego malucha na nim.
Piękny, srebrny busik zaklikał krótko, Ilona otworzyła bagażnik. Co za ładne autko? – pomyślał Jerzy - Nowa wersja, skóra na siedzeniu, drewno w środku, szyber dach, dziewięć miejsc. Pomógł jej włożyć zakupy, ich dłonie kilka razy spotkały się, dla niej to chyba normalne – pomyślał, gdy przebiegł go dreszcz podniecenia. Popatrzyła na niego wielkimi, kocimi, zielonymi oczami, trochę zalotnie, trochę nieśmiało. Spojrzał na jej szczupłe uda.
Pociąga go ta kobieta – musiał to przyznać. Patrzył jak prowadzi, żuje gumę, siedzi odprężona, głośna, szybka muzyka dudni. Ściszyła. Ma pociągłą twarz, szpiczasty nosek, wąskie usta. Trochę lisica, trochę wydra. Niektóre kobiety tutaj mają taką urodę, jaka Jerzego niezmiennie fascynowała. Ja pierdole – pomyślał –przecież to żona mojego siostrzeńca! Takiemu to dobrze – dorzucił i zagłębił się w myśli o Krystianie, żeby nie snuć fantazji o Ilonie.
Krystian jest synem najstarszej siostry Jerzego, Renaty. Wyszła za takiego Henia. To był strzał w dziesiątkę, siostra była cwana, wiedziała co robi, Henio zawsze wszystko miał, a przede wszystkim miał matkę, co listy do Słońca Słońc nie tylko podpisywała, ale gorące buziaki na nich składała. Kiedy kolektywizowali, za dnia darła gardło pod hasłami, a wieczorami pruła dupę pod działaczami, stąd załatwić mogła wszystko. Tereska, bo o niej mowa, była kierownikiem gminnego, a potem miejskiego domu opieki społecznej, wiedziała jak nikt w całym powiecie, co komu potrzebne. A przede wszystkim potrzeba było jej synkowi pracy lżejszej od spania. Tak go kochała. Henio dostał po rodzicach całkiem niezłe gospodarstwo, ale szybko stwierdził, że to rolnictwo to wcale się nie opłaca. Kiedy królowała społeczna sprawiedliwość, wtedy Henio był funkcyjnym w Państwowym Ośrodku Maszynowym, zajmował się naprawianiem ciągników, głównie poprzez wykręcanie dobrych części i zastępowanie ich byle czym. Szybko rozeszła się wieść, że maszyny po naprawie są gorsze niż przed nią, ale co z tego, skoro innego ośrodka nie było, a Henio tym jedynym kierował nieodwołalnie. Przy okazji gromadził sobie „wszystek sprzęt”, jakże pożądany przez każdego gospodarza. Posiadanie każdej maszyny rolniczej natychmiast ustawiło Henia w gronie wiejskiej arystokracji i umożliwiło samodzielne uprawianie ziemi, bez pomocy kółek rolniczych, prywatnych traktorzystów, kombajnistów i innych tego typu specjalistów, których usługi były droższe od złota.
Nowe pokusy cywilizacji zachodniej, choć w żółwim tempie wyłaniały się zza widnokręgu, to jednak siłę oddziaływania miały potężną. Henio szybko odkrył, że na to całe rolnictwo to on właściwie w życiu nie ma czasu. Wolał grać w karty, klepać po pupie panienki i pić gorzałę z kolegami, a czasem, od święta zachodził do swojej ślubnej. Mieli dzieci, Tereskę po babci dobrodziejce i Krystianka, ślicznego chłopczyka. Urocza parka i wystarczy – jak mówiła Renata, nie mogła dopuścić do żadnej nadprodukcji.
Henio był najbogatszy w okolicy. Już chlał na umór, kiedy Krystian, pierwszy we wsi, miał BMX- a, Renatka podchodziła do tego z zupełnym spokojem, dopóki były pieniądze. Aż pojawiły się nowe, dotąd nieznane rozrywki, zawitały w końcu i na prowincję. „VEGAS”. Kolorowe światła „Vegas” kusiły spragnionych mieszkańców Borków. Tam były dziewczynki, kolorowe drinki, czysta wóda i disko polo. Ciężarówki, duże fiaty, polonezy i maluchy na parkingu, a w sali szaro od dymu, jedzenie domowe, mielone i gorące buraczki. Kto nie był w „Vegas”? Chyba tylko bardzo małe dzieci i niedołężni starcy. A byli i tacy , co w „Vegas” spędzili życie, a byli i tacy, co w „Vegas” życie zostawili.
Myśl o tym przyszła Jerzemu, gdy buda „Vegas” zamajaczyła mu z daleka. Ciekawe, co u tego starego łotra? - pomyślał- musi pójść go odwiedzić.
Stefan Zaruba, właściciel „Vegas”, robił interesy, miał odpowiednią ilość dolców, by nikt nie pytał z czego żyje. Otworzył sobie tą knajpę, pozwalał okolicznym dziewczynom w niej siedzieć, stawiał im piwo i fajki, na górze były pokoje.
Zaruba pierwszy w Borkach miał kombajn, prywatny, tylko jego, zatrudniał kombajnistów, w żniwa nie mieli czasu się wysikać, forsę trzepał nieziemską. Tak! Potrzebował jej jak wody, jechał z nią do miasta i grał w ruletkę, kochał tę małą kuleczkę i bezczas kasyno. Tu dopiero były światła, jego „Vegas” to nic. Zaruba przegrał kombajn, przegrał złoto, które jego stara zakopała w szklarni. Przegrał wszystko, co miał, zostało mu tylko „Vegas”.
Wtedy Tadzik, co do Lwowa z nim jeździł, jego kumpel od zawsze, doradził mu, by postawił automaty do gry. Cztery kolorowe pudła, niby nic takiego, ale jak koledzy poczuli ten dryg, jak zaczęli wygrywać to niejeden pensję starej zostawił za noc. Kasa znowu popłynęła, kuleczka poszła w ruch. A prawdziwy szał rozpoczął się, gdy sprowadził automaty elektroniczne, odblokowywał je osobiście, kiedy petent wyraził chęć postawić kluczyki i dowód rejestracyjny od dużego fiata, telewizor, hektar pola. Miał niunię, która ładnie i szybko spisywała umowy. Gra na zeszyt wciągnęła wszystkich, już nie trzeba było do „Vegas iść z kasą.
Był jeden taki Bogdan, stary pijak, nazywali go Paluszek, nie chciał oddać tego, co mu zeszyt naliczył i pech chciał, że obciął sobie palec drzewo rąbiąc, a nazajutrz pole sprzedał, bardzo tanio, coś go tknęło i wszyscy się dziwili. To było prawdziwe Las Vegas, nie jeden wygrał i to dobrze wygrał.
Sławek Wichura jednej nocy zgarnął dwanaście tysięcy, był królem, stawiał wszystkim, i czuł się wspaniale, natychmiast rój zafascynowanych tym faktem panienek otoczył go szczelnie, on niczym wichura przeleciał przez ich młode ciała, ledwie doszedł do domu z tysiącem złotych w kieszeni. Rano Jadźka Wichura kupiła tonę węgla, a Sławek wygrzebał zabłąkane w kieszeni dwieście złotych i przyszedł dalej grać. W ciągu miesiąca puścił trzydzieści osiem tysięcy, co sprawiło, że jego dom, z toną węgla staną pośród nie jego ziemi. Tak, ciekawe, co u Zaruby?– wspomnienia wracały, dawne zwycięstwa przebrzmiały. Nawet kilku ruskich, którzy postanowili pewnego dnia oblegać „Vegas” i strzelać do każdego, kto nie wydał im się kamratem, nie zakłóciło pracy tej knajpy, tak skutecznie jak dwóch urzędników skarbówki, po wizycie których „Vegas” nie przetrwało nawet trzech miesięcy. Zabawne - pomyślał Jerzy.
A wracając do Heńka, zostawił w „Vegas”wszystko, co miał, z wyjątkiem paska od spodni, czuł, że jeszcze się przyda. Biedna Tereska jak bóbr płakała na pogrzebie, jej niesłabnący dar przekonywania sprawił, że ksiądz pochował pierwszego wisielca w głównej alei. Renata wyjechała za granicę, opiekować się staruszką, a Tereska przed odejściem na emeryturę ustawiła krewniaka, tak jak należy. Wkrótce potem, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, zmarła.
Dojechali. Radio zgasło, dzieci hałaśliwie wybiegły z auta.
- To ona, to ona!- usłyszeli wrzask starej kobiety - To ona znowu wzięła mikrobus! Nie była zapisana!
Jerzy spojrzał na kobiecinę po sześćdziesiątce, szła przysadzista i wymachiwała pięścią.
-Pani Janikowa, czemu pani tak krzyczy? – z budynku wybiegła jakaś młoda panienka i zaczęła ją uspokajać.
- Co ty sobie myślisz? Ty kurwo! - rozwścieczona starucha krzyczała dalej do Ilony – Mikrobus był mój!- Janikowa przydreptała i bluzgała jej w twarz - Ty kurwo, nie byłaś zapisana!
- Pani Janikowa, jak pani się wyraża, tu są dzieci?- młoda panienka tłumaczyła jej dalej.
- To wstrętne bachory, każde z innym, nie była zapisana! Słyszysz?
Ilona była wyraźnie zawstydzona, starała się nie patrzeć na starą, szybko ruszyła w stronę domu. Jerzy tylko rzucił okiem na białe fasady, dwa piętra, balkony, balustradki, istotnie w niczym to nie przypomina Rezerwatu. ”Powiatowy Ośrodek Wyrównywania Szans Społecznych WZLATUJ„ oznajmiał szyld na kolumience ganku. Duże szklane drzwi, a za nimi korytarz i recepcja. - Wzlatuj, wzlatuj.. – powtórzył cicho Jerzy
- Witaj Ilonko! - podeszła do nich mała, niska, kobieta, o twarzy przedwcześnie przywiędłej - Przecież już nie raz rozmawiałyśmy – zaczęła tonem dydaktycznym - Żyjemy tu w zbiorach. Wszyscy ludzie to takie zbiory – tłumaczyła monotonnym, miękkim głosem, nieśmiało gestykulując.- To takie proste. Są miejsca, gdzie te zbiory się zazębiają i tam musimy być szczególnie wyczuleni - powoli kiwała głową, przytakując sama sobie. – Musimy się wyczulić na cudze nieszczęścia, na cudze zdanie, na potrzeby innych. Wszyscy tutaj także tworzymy zbiór.- Lekko przegięła głowę i posłała Ilonie uśmiech z plastiku.
- Basia, może kiedy indziej porozmawiamy – przerwała Ilona zniecierpliwiona. – Mam gościa.
Jerzy przysłuchiwał się temu i patrzył wokół, czuł się tu nieswojo.
- Ach tak, dzień dobry panu!- Basia wyciągnęła tłuściutką rączkę.
- Dzień Dobry.
-Jestem Barbara Solog, jestem psychologiem w tym ośrodku.
Jakoś Jerzy nie miał chęci, ani chwili dłużej przebywać tu z panią Solog. A ona stała i patrzyła, jakby na coś czekała. Po chwili wyciągnęła telefon, wykończony srebrem, model dla wymagających użytkowników pragnących piękna i trwałości, pogrzebała w nim palcem, po czym wypaliła.
- A pan jest Jerzy Trawiński, wuj Krystiana, jak to miło, że przyszedł pan go odwiedzić - uśmiech z gumy zajął swoje miejsce i odsłonił jej dziąsła.
-Skąd pani ma te informacje? – Jerzy oburzył się.
- To są ogólnie dostępne dane urzędowe, pana zdjęcia i aktywność, przecież każde dziecko to wie. A jak się podobał panu nasz Nowy Rynek?
Basia wpatrywała się w niego, a w każde słowo wtykała ten swój uśmiech. Jerzy spojrzał w inną stronę, Ilona wyjęła klucze i otworzyła mieszkanie. Solog psycholog, ku zdziwieniu Jerzego władowała się tam jak do siebie. Weszli przez korytarz, z jednej strony był salon, a z drugiej kuchnia z jadalnią. Bardzo przestronnie. Pierwsze, co widać to ogromny telewizor, obrazy skaczą, a Krystian z jakimś gościem siedzą i patrzą na nie. - O! Baśka! – krzyknął ten kolega – Cho no tu, pogadasz z nami o zbiorach ! – ryknął i zaśmiał się.
- Panie Romku, czy pan pił alkohol? – żachnęła się Basia.
Jerzy spojrzał. Pili herbatę z dużych, żółtych kubków.
- A co to za różnica? HE! HE! – Romek się roześmiał – Bryki nie wypożyczam, dzieci nie wychowuję, są na świetlicy z Justynką, więc mógłbym wypić! - śmiał się serdecznie. – Gdybym chciał, ale nie piłem. I co ty na to Basiu?
Basia popatrzyła oburzona
- Mamy gościa – odparła nabzdyczona.
- Stary, kopę lat! – krzyknął Krystian i podbiegł do nich, teraz dopiero zauważył Jerzego. – to mój wujo, wiesz, stara gwardia – zwrócił się do Romka. - Pomógłbyś mi lepiej z zakupami – rzuciła mu Ilona, wyraźnie wkurzona.
- Zrób mi lepiej coś do szamki – szybko odbił Krystian.
- Panie Krystianie – wtrąciła się Basia. – Powinien pan pomóc żonie - Krystian spojrzał na nią zadziornie.
- Chodź Romek, pójdziemy do roboty – zawołał.
Podszedł do żony i szepnął cicho, tak żeby Baśka nie słyszała.
- Gdzie to jest?
Ilona coś mu odrzekła na ucho.
- Chodź wujo z nami, co tu będziesz siedział z babami?
O tak, Jerzy chętnie wyszedł na powietrze.
- Jak ci tam wujo idzie? Co robisz? Kopę lat – Krystian poczęstował go papierosem.
- Jeździłem do Niemiec.
-No i jak tam? Ile wyciągasz?
-Cztery jak dobrze pójdzie to pięć tysięcy.
-Złotych?
-Nie, no co ty.
-A no to nieźle się powodzi, wujo.
-A tam powodzi.. – wtrącił się Romek. – Najeździ się chłopina, narobi, namęczy, kierowca to ciężka robota, przecież - skrzywił się. – A ja mam dwójkę bez niczego, do tego bony kulturowe, komunikacyjne, odzieżowe, książkowe, jak to razem zliczyć to trója bedzie - Romek na palcach wyliczał swoje bony - No ale co mi tam do ciebie? – z podziwem spojrzał na Krystiana .- Ty to masz piątkę za same bachory!
- No, ale wiesz, Baśka na wszystko patrzy, Ilona łapę trzyma – skarżył się siostrzeniec Jerzego
- Jak jej komin przetkasz to coś ci skapnie, co? – zaśmiał się Romek
Podeszli do busa.
- Krystian, Krystian! – dobiegł ich skrzeczący głos Janikowej – Powiedz tej swojej, że jak nie ma wpisu to od busa wara!- kobieta przytoczyła się tu znowu, wymachując pięścią.
- Pani Janikowa, czemu pani tak krzyczy? – młoda panienka znowu próbuje coś zrobić.
- To ty jej wydałaś klucz! - wrzasnęła do panienki - Wiedziałaś, że nie ma wpisu. To wasza wina, ja miałam jechać, pierdolone psychologii - zaskrzeczała wściekła baba.
- Za chwilę otrzyma pani żółtą kartkę, ostrzegam – panienka przybrała ton poważny
. -A w dupie to mam!
-Wręczam pani żółtą kartkę – wyjęła z kieszeni karteczkę i uniosła ją w górę, naśladując sędziego z boiska, po tym podała ją kobiecie.
-Mówiłam, w dupę se ją wsadź!- warknęła Janikowa – Miałam jechać do miasta, nic nie da się załatwić, zasrane psychologii, tylko gadać umiecie.
Panienka podeszła do ściany domu i wcisnęła guzik w skrzyneczce za szkłem, na raz, nie wiadomo skąd pojawiło się dwóch rosłych strażników w granatowych mundurach. A w tym czasie Krystian i Romek wzięli z busa zakupy i przeszukali je w poszukiwaniu tego, co ich interesowało.
- Mamy demokrację! – wrzeszczał Janikowa. – Mam prawo do poglądów! Konstytucja mi daje!
Jerzy przyglądał się, jak strażnicy sprawnie chwycili tę kobietę, jeden wyjął dwie tabletki.
- Proszę to połknąć – rozkazał.
- Nie chcę ! – krzyczała szarpiąc się. – Jem pigułki, kiedy zechcę, a teraz nie chcę, nie będę, mam prawo! Konstytucja..!
Jeden rozchylił jej usta, drugi wcisnął pastylki i połknęła gładko, bez oporów.
Mężczyźni z zakupami weszli do budynku, zostawiając całą akcję na patio.Przeszli korytarzem, minęli świetlicę dla dzieci oraz drzwi mieszkań.
- Patrz Jerzy jakie tu mamy kible – powiedział Krystian wchodząc do zielonej łazienki.
Przestronna, obrazy, glazurka dobrana, brzeżki wyrobione, wszystko czyste i pachnące.
Przypomniał sobie jak to kiedyś wyglądało, gdy bywał tu na imprezach. Też były kabiny, bez drzwi, dwa sedesy i jedna taka dziura w podłodze, smród do wyrzygania, dupił tutaj dziewczynę z Krowicy, taką malutką, cały czas coś pierdoliła, tu w tym rogu, spojrzał, parapet, teraz stał tam kwiatek.
Romek otworzył drzwi kabiny, w środku dwóch chłopaczków, może trzynastoletnich rozgniatało coś na klapie.
-Wyyypierdalać stąd, bo matce powiem! - ryknął Romek, a chłopcy szybko zgarnęli proszek i poszli.
- Co to za jedni? – spytał Jerzy.
-Aa, Synkowie Krychy, to taka z góry – wyjaśnił Krystian. – Jak chcesz to możemy do niej później skoczyć – rozochocił się – fajna dupka, tanio bierze.
-Gdzie to masz? – spytał Romek, spojrzał na Krystiana, a kolana mu dziwnie miękły. -Dobra Jerzy, co będziemy dużo gadać. Turbo Trans - Krystian mrugnął zawadiacko i wsadził dłoń do kieszeni.
-Co takiego? - Jerzy nie zrozumiał.
A ten wyjął z kieszeni czarną folię, rozdarł małe opakowanko, w środku była czarna fiolka, a w niej tabletki.
-Co to takiego? – zapytał Jerzy.
-Spróbuj stary - bratanek klepnął go po plecach.
-A co ty mi tu będziesz jakieś nowe narkotyki..? - zaoponował Jerzy - Ja jestem starej daty.
-To nie są narkotyki - szybko zaprzeczył Romek. – Proszki. Zupełnie legalne.W sklepie kupione. Jak Red Blue.
- Napój energetyczny? – zdziwił się Jerzy.
- No tak. Ale jakbyś wypił trzy na raz - wyjaśnił Romek.
- Zajebiste - dodał Krystian. – W tabletkach, no bo nie każdemu chce się tyle pić. Sami łyknęli po trzy tabletki, opakowanie wyrzucili do kosza.
- Wy musicie się tak po kiblach kryć? – zapytał Jerzy.
- Wszędzie kamery - mruknął Krystian.
- W sypialni też macie kamery? – zażartował Jerzy.
- No co ty? Polityka prywatności! – wyrecytowali obydwaj na raz.
Wrócili do mieszkania. Ilonka piła kawę z Basią. Ekspres syczał.
- Chodźmy na taras, Jerzy – zawołał Krystian i skoczył na schody.
Taras częściowo zadaszony, częściowo otwarty, wielkie donice z kwiatami, balustrada kuta z grubych prętów. Oszklona matowym szkłem.
Krystian i Romek ciągle chodzą.
- No co, wujo? Sie żyje! Widziałeś jakie mamy tu balustradki. Niezły tarasik ? Co? A teraz mają jeszcze zrobić tutaj telewizor – Krystian wskazał na ścianę. – O tutaj, taki wielki - szeroko rozpostarł ramiona.– Fajnie co?
Jerzy podszedł do balustrady, spojrzał na okolicę. Stary dworski park, rozłożyste drzewa poruszał wiatr, ruiny stajni hrabiego bielały pośród krzaków. Kiedyś stał tu dwór.
- Dobra, zmywamy się – powiedział Romek.
- Idziesz z nami Jerzy? - zaproponował Krystian.
- Nie, będę wracał do domu.
- Fajnie było spotkać po latach – dodał.
- Wpadnij do nas, będziemy tam na grillu - Romek wskazał altankę przy blokach. - Widzisz? Tam gdzie siedzą.
-Może później – zbył go Jerzy.
- Dobra spadamy.
Krystian podał mu dłoń, Romek podał mu dłoń.
-Ty Jerzy, idziesz z nami? – zapytał znowu siostrzeniec.
- Nie, będę szedł.
- Fajnie, fajnie, fajnie, że wpadłeś, wujo.
Romek podał mu dłoń, Krystian podał mu dłoń.
- Fajnie było spotkać po latach – Krystian uśmiechnął się. Podszedł do wyjścia, Romek za nim. Za chwilę zawrócili.
-Ty Jerzy, idziesz z nami? – zapytał Romek.
Trawiński spojrzał na niego. Był gdzie indziej, zupełnie gdzie indziej, z pewnością gdzieś daleko.
- Nie dzięki.
Krystian podał mu dłoń po raz trzeci, ścisnął ją i powiedział:
- Stary, kopę lat, fajnie było spotkać po latach.
Jerzy już zaczął się martwic, że to się nigdy nie skończy, wstał i podszedł do drzwi tarasu, a oni poszli za nim. Bez słowa minęli Basię i Ilonę, wyszli jacyś tacy przygarbieni, nieobecni, trudno określić.
-Ilona, będę już szedł do domu.
Kobiety spojrzały na niego z nad filiżanek. Ekspres znowu sapnął. To był taki ekspres, jaki kiedyś kazała mu kupić Mariola. Przybiegło mu wspomnienie sprzed kilku lat, kiedy przywiózł żonie ekspres z Niemiec, miał to być prezent, ale wynikła awantura, „Ja chciałam porządny ekspres – wrzeszczała - a nie jakiś zwykły zaparzać, masz! Patrz! I rzuciła mu ulotkę w twarz, o taki!” Potem ostentacyjnie zaniosła go do warsztatu i stoi tam do dziś; czarną parzy wyśmienicie.
Basia przykleiła swój uśmiech i zastygła w oczekiwaniu.
- Jerzy nie idź jeszcze, niedługo odwiedzi nas Patrycja – poprosiła go Ilona. – Chyba ją pamiętasz?
- Patrycja? Pewnie, że pamiętam. Jak to odwiedzi? Nie mieszka tutaj?
- No wiesz. Ostatnio się pokłóciłyśmy – wyjaśniła matka. -. Patrycja chce żyć własnym życiem - dodała po chwili. - Poczekaj i napij się kawy – zaproponowała serdecznie.
W centralnym punkcie mieszkania, na wielkim ekranie, jeździli narciarze, biały stok był bardzo wyrazisty, a kolorowe stroje sportowców, aż kuły w oczy, komentator gadał bez przerwy, jakby narty były jego palącą namiętnością. Basia patrzyła w ekran jak urzeczona, zdawała się nie słyszeć rozmowy. Dzwonek do drzwi także jej nie otrzeźwił. Ilona otworzyła.
Do mieszkania weszła młoda, zgrabna blondynka, trochę pełniejszych kształtów niż matka, ładna dziewczyna, przeobrażająca się w pannę; a za nią jakiś chłopak, śniadoskóry, czarnowłosy o dużym orlim nosie na wyrazistej twarzy. Ona miała czarne nabijane klamrami getry, a on sprane dżinsy i opięty podkoszulek, mięśnie grały mu pod skórą, kurtkę trzymał paluszkiem przerzuconą przez ramię.
- To nasza Patrycja - przedstawiła Ilona. – Chyba ją pamiętasz, Jerzy? – zapytała ponownie.
- Cześć wujek – dziewczyna uśmiechnęła się.
Spiker ekscytował się głośno, a narciarze jeździli, jeden tak, a drugi tak, a trzeci się wywrócił, a wszyscy klaskali.
- Basia, ścisz trochę!- rzuciła Ilona.
Solog spojrzała za siebie.
- O!! Cześć Patrycja, jak leci? – spytała i podeszła.
Telewizor walił dalej. Ilona wzięła pilota i ściszyła go sama, narciarze ustawiali się w kolorowej kolejce.
- Chciałabym, żebyście poznali mojego przyjaciela, Brayana – powiedziała Patrycja i chwyciła chłopaka za dłoń.
- Dzień dobry państwu – powiedział chłopak troszeczkę gubiąc akcent. – Jestem Brayan - uśmiechnął się szelmowsko.
Wszyscy na nich spojrzeli i zapanowało milczenie, ale chłopak szybko je przerwał.
- Chciałbym zapytać panią, jako opiekunkę Patrycji – zaczął trochę śmiesznie akcentując, ale bardzo poprawnie wymawiając słowa. – Czy nie ma pani nic przeciwko temu, żebym spotykał się z Patrycją i z nią spółkował? – szelmowski uśmiech grubych zębów zabłysnął ładnie pośród śniadej skóry.
Jerzemu wypadła łyżeczka do kawy. Basia lekko rozchyliła usta, trochę w uśmiechu, trochę w zdziwieniu.
- No, skoro taka jest wasza wola – odpowiedziała Ilona, spoglądając na Basię, która już zdążyła przykleić uśmiech zawodowy i pokazać wszystkie dziąsła jakie dała jej natura.
- Skoro tego chcecie, przecież nie mogę się sprzeciwiać - powtórzyła Ilona, widząc aprobatę Basi – Tylko pamiętajcie o odpowiednim zabezpieczeniu - dodała poważnie.
- Dobrze mamo, będziemy pamiętać – szybko ucięła Patrycja.
Brayan po raz kolejny pokazał sznur zębów, odwrócił się na pięcie i za rękę z Patrycją wszedł schodami na górę. Na piętro tego mieszkania, gdzie Jerzy teraz nie był i zaczął się zastanawiać, jak tam rozplanowali pokoje.
-Wspaniale Ilonko!- zaterlikała Basia – zachowałaś się jak prawdziwa, europejska matka, świadoma swoich praw i obowiązków - Basia położyła Ilonie rękę na dłoni. – Stworzyłaś im warunki do rozwoju ich seksualności – ściskała dłoń koleżanki w rozczuleniu. – To właśnie tak powinno wyglądać, nie mogą tego robić w strachu, gdzieś pokątnie, w atmosferze kłamstwa – Solog roztkliwiała się, co raz bardziej, a jej słowa stawały się płomienne. – Ten piękny akt, płynący z głębi naszych wnętrz, to coś co odróżnia nas od zwierząt – ścisnęła dłoń Ilony obiema rękami. – To jest piękne! To przecież sprawia, że jesteśmy ludźmi! - uśmiechy co raz ognistsze, wraz z wypiekami występowały na twarz Basi.
Jerzy patrzył na Solog ze zdziwieniem, jak ekscytuje się swoimi słowami. Pierdolenie? – pomyślał i przypomniała mu się ta mała z Krowicy, obok pisuaru.
- Tak! Ach.. – wzdychała podniecona Basia – To właśnie różni nas od zwierząt. Najwyższy wyraz naszego uczucia. Naszej miłości, głębi, szczęścia. Jerzy patrzył na nią dalej, Ilona usiłowała wyciągnąć dłoń z jej uścisku. Spojrzał na wnękę kuchenną, ładne beżowe blaty lśniły czystością.
Tu kiedyś stała kanapa – przypomniał sobie. Ilona rozwalona leżała na niej, kilkanaście lat temu, w tym rogu, gdzie dziś syczy fachowy ekspres ciśnieniowy, Krystian z niej zlazł i krzyknął.
- Te, chłopaki, kto skoczy po flachę, będzie mógł sobie pierdolnąć Ilonkę!
Ona wyglądała wtedy gorzej niż dzisiaj; może coś istotnie jest w tym wyrównywaniu szans? Zatonął w myślach. Terlikanie Basi nie ustawało, a on odpływał gdzieś we wspomnienia. Niedługo po tym wzięli ślub, Patrycja była w brzuchu, wesele oczywiście w„Vegas”, każdy robił wesele w „Vegas”. Jedna taka rzuciła się pod tira, bo rodzice zrobili jej wesele we własnym domu. Przeżyła. Kierowca wpadł do rowu i zginął. Ciekawe jak im się żyje, po tym ślubie?
-EHHH! EhHH! EHHH! – rozmyślania przerwał głośny jęk z góry. Basię to wytrąciło z natchnienia.
- Nalej jeszcze kawusi, kochanie – słodkim głosikiem rzuciła do Ilonki, udając że nie słyszy, a Jerzemu posłała cudowny uśmiech.
Chwila ciszy. Solog umoczyła usta w filiżance, zadowolenie rozpromieniło jej facjatę, już miała zacząć coś mówić, gdy dobiegły ich odgłosy.
- UH! UH! UH! - a jęki były co raz głośniejsze.
Ja pierdole – pomyślał Jerzy
- To ja już pójdę, Ilonko!- Baśkę wyrzuciło jak z katapulty -Wpadnij na grupę, nie zapomnij, kochanie – dodała stojąc w progu i szybko zatrzasnęła drzwi.
- Ciężko jej się pozbyć – skomentował Jerzy.
Usiedli przy stole w kuchni, beżowym, szkło podobnym, łatwo zmywalnym blaciku.
- Lubię Basię, ciebie też polubiła.
- Tak? To wspaniale.
Jerzy spojrzał na nią, miała śliczne, smukłe uda, podeszła do sofy, przyniosła te żółte kubki, z których pili tamci. Postawiła je na blacie i opadła na krzesło.
- Jerzy, jak to jest tak podróżować? - Kobieta zbliżyła do niego twarz - Jak to jest w innych miastach? – pytała – Przecież to takie wspaniałe! Monachium, Berlin, Bremen, Lipsk - Ilona rozpłynęła się w zachwycie – Przecież ty tam byłeś! Drezno, Regensburg! Hamburg! – wymawiała z lubością – Thorn, Grunberg!
- Skąd ty znasz te nazwy? – zdziwił się – Przecież to nasze miasta.
- Które? Drezno? – popatrzyła na niego pytająco. - Oglądam „Dobrych Sąsiadów” to taki program – wyjaśniła - o cudownych miejscach, o wspaniałych podróżach, o wszystkim, uwielbiam ten serial.. - zamyśliła się, upiła łyk z filiżanki.- Jerzy, ja tu jestem taka samotna, jak księżniczka z bajki, uwiązana, zamknięta w wieży.. taka samotna.
- Masz przecież rodzinę.
- Jerzy, to już nie jest tak jak kiedyś. Już nie jest tak, między nami jak kiedyś, Krystian już nie jest taki.. – przerwała na chwilę – Chodzę na grupę.
- Jaką grupę?
- UH!! UHHH! UHH! – jęki nagle wezbrały dzikim strumieniem.
Jerzego ciarki przebiegły po plecach.
- No wiesz, dla nieszczęśliwych żon, prowadzą nam zajęcia psycholodzy z wieloletnim doświadczeniem – wyjaśniła. – Ta Kryśka, z góry, poszła tam pierwsza, już w zeszłym roku, inne się wstydziły, a ona zaczęła i już widać zmiany – głośno wyjaśniała Ilona, jakby chciała zagłuszyć sapanie rozkoszy dochodzące z góry. – Jest bardziej asertywna i lepiej sobie radzi z problemami, potrafi rozegrać każdą sytuację na swoją korzyść. Tego się musimy nauczyć, to bardzo ważne - wyrecytowała Ilona. – Na grupie wszystkiego uczą. Ty nawet nie wiesz Jerzy, ile w naszym świecie funkcjonuje przesądów – kobieta wyraźnie się pobudziła. – Ja wiedziałam, to znaczy czułam, a teraz wiem, że to wszystko było nie tak, całe życie walczyłam z tym systemem wartości, co nam nasze babki wciskały, księża, jakieś zacofane lektury, a to wszystko były totalne kłamstwa, zawsze to czułam, ale dzisiaj to wiem – Ilona gestykulowała. – A teraz żyję w prawdzie, mówię mężowi jakie mam potrzeby, jakie mam oczekiwania. Jestem kobietą, a nie jakąś rzeczą, mam przede wszystkim prawo do swoich potrzeb..
-Aj! AJJ!AJJJ! – jękom wtórowały teraz uderzenia.
Wcześniej robił jej minetę, teraz zaczął ją ruchać – pomyślał Jerzy i napił się odruchowo, solidnego łyka z żółtego kubka, cierpka esencja herbaciana przepłukała mu gardło
- Ej, Jerzy, to nie twój kubek! Ilona szybko wylała zawartość do zlewu.
- Będę szedł do domu.
- Nie chcesz zostać? – zapytała ze smutkiem. – Proszę cię, zostań!- tęskny uśmiech wyległ jej na twarz, wyglądała pięknie, taka nieśmiała i rozmarzona.
Ciarki ponownie przeszły mu po plecach.
- Będę szedł.
- AJ!AJ!AJ! – rozległo się znowu.
- Ale na piechotę? – zmartwiła się. – Patrz jak wieje - spojrzeli przez okno. Istotnie robiło się jesiennie tej wiosny.
- Przecież nie jest daleko.
- Dam ci to – poszperała w szufladzie i wyjęła blister tabletek. - Jakbyś po drodze zasłabł.
- Dlaczego mam zasłabnąć? – zdziwił się.
- Weź. Na wszelki wypadek. To ekstrakt z diabelskiego rogu, z Afryki, czy tam Ameryki, pobudzający, naturalny. Weź całe pudełko.
- Tak! Tak! Tak! – Patrycja zaczęła drzeć się jak szalona.
Jerzy szybko trzasnął drzwiami i z dużą ulgą opuścił to mieszkanko. Zeskoczył ze schodów ganku, przemknął przez parking, bramą wjazdową wyległ na asfaltową, wiejską drogę, odchodząc rzucił okiem na ośrodek „Wzlatuj”, jego wielki szyld, na dachu powiewała flaga gwieździsta. A to ciekawe, wcześniej jej nie zauważył, omiótł spojrzeniem białą fasadę, balustradki i trawniczek; postanowił więcej się tutaj nie pojawiać.
Wieczór zapadł. Zimno i nieprzyjemnie, wiatr wiał silny, przenikliwy, nadchodził nocny przymrozek. Jerzemu ciężko było iść, źle się ubrał, wiatr wychłodził mu ciało, mężczyzna kulił się i szedł do Borków. Obrazy dzisiejszego dnia wracały nachalnie. Drzewo Życia. Kryształy Szczęścia, setki, tysiące czarnych opakowań, tamtych czterech w sportowym wozie, chcieli go przestraszyć i udało im się, poczuł ukłucie wstydu, banda dzieciaków Ilony, świnie biegnące białym korytarzem, chrupiące okruszki na ekranie, ból brzucha, na szczęście minął, Mega Trans? Super Trans? Jak oni to nazywali? Turbo Trans! Getry w panterkę, szczupłe nogi Ilony, jej kościste palce, kiedy zmienia bieg, zapach perfum; wszystko to zakołowało mu teraz przed oczami, tłuściutkie dłonie Baśki, sznur białych zębów Brayana, długie włosy Patrycji; zakręciło mu się w głowie. Co się dzieje? I tak strasznie chce mu się spać, położyć, tutaj. Nogi miał miękkie jak z waty. Co się dzieje? Przez chwilę walczył, szedł, próbował iść, w końcu zatoczył się i usiadł przy drodze, przy rowie, położył się, trawa była mokra, zimna, zmrożona, a nad nim płakała stara wierzba.
- Gdzie ja jestem? – zapytał sam siebie. - W drodze do domu? Do jakiego domu? Gałęzie starej wierzby szalały na wietrze, chłód się wzmagał. Jerzy wyjął papierosy. Nigdzie nie ma takich zapałek jak u nas - pomyślał podpalając, schowany za pień drzewa.
O! Co to? Wyjął z kieszeni to pudełko tabletek. Chciał przeczytać ulotkę, ale było zbyt ciemno. Zjadł dwie sztuki. Podobno pobudzające. Nic. Zjadł cały blister. Siedział chwilę. Wtem skronie zaczęły mu pulsować, serce zaczęło walić, musiał wstać, musiał iść. Więc pomknął. Pomknął przed siebie, w noc. Fragment opowiadania „Opowieść Wielkanocna” Bolesława Rawicza
Comments